Chyba każda z nas marzy o rzęsach sięgających do samego nieba, ale jednak nie wszystkie tusze spełniają nasze oczekiwania. Moim ostatnim odkryciem, na miano Oscara, jest NARS Climax Mascara - maskara zwiększająca objętość rzęs. Moje rzęsy są proste jak druty i chyba nawet przydałaby im się tak popularna teraz "trwała na rzęsy", jednak dzięki NARS Climax Mascara jest to całkiem zbędne.
Wyjątkowe prążkowane wypustki tego fantastycznego tuszu wypełnione są czarnym pigmentem dla
maksymalnego uniesienia rzęs, uczucia miękkości oraz lekkości. Zawarty w nim Lash
Moisture Complex, czyli kompleks nawilżający rzęsy działa od nasady aż po
końce, dzięki czemu możemy stopniować intensywność efektu bez tworzenia się
grudek i rozmazywania.
NARS Climax Mascara, w edycji limitowanej, zamknięta jest w przepięknym opakowaniu, które w środku zawiera lusterko. Ale przecież najważniejsze jest to, co ukryte jest w środku i jak efekt daje na naszych rzęsach. A efekt jest wręcz niewiarygodny. Rzęsy są zagęszczone, pogrubione i dosłownie sięgają nieba. Do tego tusz nie rozmazuje się w ciągu dnia i nie oprósza.
Szczoteczka tuszu NARS Climax Mascara jest dość gruba, puszysta i zrobiona z włosia - raczej klasyczna ale niezwykle wygodna w stosowaniu. U nasady jest lekko stożkowata, dzięki czemu możemy nią dosięgnąć rzęsy u nasady oka. Mascara pozwala podkręcić rzęsy nie tworząc grudek, a dzięki niej rzęsy nadal są elastyczne. I chociaż nie jest to mascara wodoodporna, to jednak utrzymuje się na rzęsach wiele godzin bez nieestetycznych "łapek" na górnej powiece.
Na moich prostych rzęsach faktycznie uzyskuję za jej pomocą efekt "wow!". Czy sprawdzi się również i u Was, tego nie mogę zagwarantować, ale warto przecież spróbować. Kosmetyki NARS kupicie wyłącznie w Sephora a NARS Climax Mascara kosztuje 119 zł.