Ostatnio została mi zarzucona przewaga postów sponsorowanych nad pozostałymi. Po pierwsze, musimy odróżnić post sponsorowany (ja za taki uważam post, gdzie otrzymujemy od marki lub agencji wynagrodzenie), od recenzji kosmetyku, który dostajemy w tzw. barterze. Większość z nas ma wiele współprac, z których jesteśmy dumne a nasze subiektywne recenzje nie muszą być okraszone "ochami" i "achami" tylko dlatego, że kosmetyk dostałyśmy od firmy a ta obrazi się, jeśli nie napiszemy na jego temat pozytywnie. Osobiście, czytając Wasze blogi nie zwracam uwagi na to, czy kosmetyk pochodzi ze współpracy czy został kupiony przez blogerekę, póki zachowuje ona przyzwoitość i rzeczywiście pisze szczerze, subiektywnie, nie czując presji ze strony firmy. Mam nadzieję, że jednak większość z Was właśnie tak mnie postrzega.
Część z Was wie, że przez ostatnie 4 miesiące byłam na etapie poszukiwania nowej pracy - rzeczywiście w tym okresie miałam tzw. przymusowy odwyk od zakupów bo po prostu nie mogłam sobie pozwolić na wydawanie resztek oszczędności na kosmetyki, których i tak mam dużo. To prawda - przez ten czas pisałam w większości o kosmetykach, które mam ze współprac i jeśli komuś to przeszkadza, to jestem w stanie to zrozumieć i to uszanować. Sugerowanie zweryfikowania strategii prowadzenia bloga przez jedną z moich czytelniczek bardzo mnie dotknęło jako osoby od tylu miesięcy szukającej pracy bowiem przez ten okres to blog był miejscem, które pozwalało mi "nie zwariować" na bezrobociu. Czytanie Waszych blogów i ich komentowanie również dawało mi chwilę wytchnienia od wysyłania CV i chodzenia na rozmowy kwalifikacyjne.
Tak na marginesie - jeśli jesteście na etapie szukania pracy - nie wpisujcie w rubryce "hobby" czy też "zainteresowania" tego, że piszecie bloga. Mówię z własnego doświadczenia. ZAWSZE podczas rozmowy kwalifikacyjnej padało pytanie "o czym pani pisze?", ja na to "o kosmetykach" - teraz zróbcie sobie wizualizację lekko ironicznego uśmieszku na twarzy osoby rekrutującej bo za chwilę padnie też pytanie "czy to aby nie będzie to kolidowało z pani pracą?" ja odpowiadałam "przecież to moje hobby, coś, czym zajmuję się w wolnym czasie i podczas weekendów - oczywiście, że nie" - tutaj ponownie pojawiał się ironiczny uśmieszek... Po jakimś czasie postanowiłam usunąć blogowanie z mojego "hobby" i przestałam się obawiać i pytań o bloga i ironicznych uśmieszków - chciałam być doceniona za moje wykształcenie, wieloletnie doświadczenie oraz posiadane umiejętności. Wierzcie mi - idąc na rozmowę w sprawie pracy zawsze byłam dumna z tego, że będę mogła się pochwalić tym, że od ponad 2 lat jestem blogerką (w końcu to JEST powód do dumy) ale niestety - każda rozmowa kwalifikacyjna, która deprecjonowała jego znaczenie w moim życiu skazana była z góry na porażkę.
Teraz już mogę się Wam pochwalić - zaraz rozpoczynam pracę w nowym miejscu - a te 4 miesiące odwyku rzeczywiście były ciężkie ale jeszcze cięższe było planowanie wydatków z oszczędności tak, aby starczyły mi jeszcze na kolejne miesiące przeżycia, gdybym pracy nie znalazła (a musiałam się liczyć z taką opcją). Znalezienie pracy - takiej, która by mnie satysfakcjonowała w 4 miesiące i tak uważam za swój wielki sukces.
Musicie zatem wybaczyć mi, jeśli trochę zaniedbam blogowanie - odnalezienie się w nowej pracy pewnie potrwa jakiś czas. Możliwe, że posty nie będą ukazywały się tak jak do tej pory - codziennie, na Wasze komentarze będę odpowiadać wieczorami - dlatego jeśli zadacie mi pytanie - zajrzyjcie raz jeszcze wieczorem - obiecuję, że zawsze na nie odpowiem. Nie zamierzam jednak rezygnować z przyjemności jaką mi daje blogowanie - do tej pory godziłam pracę na etacie i pisanie i teraz również dam radę. Trzymajcie więc za mnie mocno kciuki :)
Koniec biadolenia - czas na recenzję - po to tu jesteście!
Po cudownej paletce fioletów od Glazel Visage przyszła kolej na paletkę wypiekanych cieni w bardzo delikatnej i subtelnej kolorystyce. Paletka ta to seria limitowana i nie wiem czy nadal jest w sprzedaży (cena regularna to 69 zł, w promocji jednak kosztowała 39 zł), ale przyznam, że chociaż same cienie nie do końca mnie zachwyciły podczas aplikacji to uzyskany bardzo delikatny "look" to jest to, co ostatno lubię.
Część z Was wie, że przez ostatnie 4 miesiące byłam na etapie poszukiwania nowej pracy - rzeczywiście w tym okresie miałam tzw. przymusowy odwyk od zakupów bo po prostu nie mogłam sobie pozwolić na wydawanie resztek oszczędności na kosmetyki, których i tak mam dużo. To prawda - przez ten czas pisałam w większości o kosmetykach, które mam ze współprac i jeśli komuś to przeszkadza, to jestem w stanie to zrozumieć i to uszanować. Sugerowanie zweryfikowania strategii prowadzenia bloga przez jedną z moich czytelniczek bardzo mnie dotknęło jako osoby od tylu miesięcy szukającej pracy bowiem przez ten okres to blog był miejscem, które pozwalało mi "nie zwariować" na bezrobociu. Czytanie Waszych blogów i ich komentowanie również dawało mi chwilę wytchnienia od wysyłania CV i chodzenia na rozmowy kwalifikacyjne.
Tak na marginesie - jeśli jesteście na etapie szukania pracy - nie wpisujcie w rubryce "hobby" czy też "zainteresowania" tego, że piszecie bloga. Mówię z własnego doświadczenia. ZAWSZE podczas rozmowy kwalifikacyjnej padało pytanie "o czym pani pisze?", ja na to "o kosmetykach" - teraz zróbcie sobie wizualizację lekko ironicznego uśmieszku na twarzy osoby rekrutującej bo za chwilę padnie też pytanie "czy to aby nie będzie to kolidowało z pani pracą?" ja odpowiadałam "przecież to moje hobby, coś, czym zajmuję się w wolnym czasie i podczas weekendów - oczywiście, że nie" - tutaj ponownie pojawiał się ironiczny uśmieszek... Po jakimś czasie postanowiłam usunąć blogowanie z mojego "hobby" i przestałam się obawiać i pytań o bloga i ironicznych uśmieszków - chciałam być doceniona za moje wykształcenie, wieloletnie doświadczenie oraz posiadane umiejętności. Wierzcie mi - idąc na rozmowę w sprawie pracy zawsze byłam dumna z tego, że będę mogła się pochwalić tym, że od ponad 2 lat jestem blogerką (w końcu to JEST powód do dumy) ale niestety - każda rozmowa kwalifikacyjna, która deprecjonowała jego znaczenie w moim życiu skazana była z góry na porażkę.
Teraz już mogę się Wam pochwalić - zaraz rozpoczynam pracę w nowym miejscu - a te 4 miesiące odwyku rzeczywiście były ciężkie ale jeszcze cięższe było planowanie wydatków z oszczędności tak, aby starczyły mi jeszcze na kolejne miesiące przeżycia, gdybym pracy nie znalazła (a musiałam się liczyć z taką opcją). Znalezienie pracy - takiej, która by mnie satysfakcjonowała w 4 miesiące i tak uważam za swój wielki sukces.
Musicie zatem wybaczyć mi, jeśli trochę zaniedbam blogowanie - odnalezienie się w nowej pracy pewnie potrwa jakiś czas. Możliwe, że posty nie będą ukazywały się tak jak do tej pory - codziennie, na Wasze komentarze będę odpowiadać wieczorami - dlatego jeśli zadacie mi pytanie - zajrzyjcie raz jeszcze wieczorem - obiecuję, że zawsze na nie odpowiem. Nie zamierzam jednak rezygnować z przyjemności jaką mi daje blogowanie - do tej pory godziłam pracę na etacie i pisanie i teraz również dam radę. Trzymajcie więc za mnie mocno kciuki :)
Koniec biadolenia - czas na recenzję - po to tu jesteście!
Po cudownej paletce fioletów od Glazel Visage przyszła kolej na paletkę wypiekanych cieni w bardzo delikatnej i subtelnej kolorystyce. Paletka ta to seria limitowana i nie wiem czy nadal jest w sprzedaży (cena regularna to 69 zł, w promocji jednak kosztowała 39 zł), ale przyznam, że chociaż same cienie nie do końca mnie zachwyciły podczas aplikacji to uzyskany bardzo delikatny "look" to jest to, co ostatno lubię.
Cienie są bardzo twarde i dość słabo napigmentowane - aby uzyskać na oczach widoczny na zdjęciach efekt, musiałam nieźle się natrudzić. Przy poprzedniej paletce, jej niesamowitej trwałości i pigmentacji piałam z zachwytu - tutaj jestem jednak rozczarowana. Jeśli Glazel Visage wycofało już paletkę ze sprzedaży - to bardzo dobrze zrobili bo wyłącznie ładnie się prezentuje.